W ten
weekend odbywała się kolejna edycja największej imprezy fanowskiej
w Polsce – Pyrkon, który w tym roku zgromadził ok. 38 tysięcy
uczestników. Znajomi zalewają mi internet zdjęciami i kolejnymi
relacjami, ale jakoś nie żałuję, że drugi raz z rzędu
odpuściłam sobie tę
imprezę. Tymczasem między rokiem 2008 a 2014 nie odpuściłam
żadnego Pyrkonu. Siedem lat, siedem imprez.
Pamiętam
swój pierwszy Pyrkon, w 2008 roku, który był przy okazji moim
pierwszym konwentem w ogóle. Uderzyło mnie poczucie wspólnoty z
tym kolorowym (głównie czarnym), zwariowanym tłumem. Odbywał się
jeszcze wtedy na terenie dwóch szkół, na ulicy Łozowej.
Oczywiście już wtedy był problem z dostaniem się na wszystkie
prelekcje, na które chciałam się dostać, choć była to impreza
na mniej niż trzy tysiące osób, nie tak jak teraz, ponad dziesięć
razy więcej. I właśnie ta kameralność miała swój urok. Miało
się wrażenie przebywania w otoczeniu, gdzie wszyscy wszystkich
znali. Nie było też problemu z podejściem do zaproszonych pisarzy,
poproszeniem o autograf, porozmawianiem, czy nawet zaproszeniem ich
na piwo. W kolejnych edycjach goście mieli już wyznaczone dyżury
autografowe, podczas których w każdej kolejnej edycji robiły się
coraz dłuższe kolejki. Zatem swobodna rozmowa z pisarzem po
prelekcji, czy spotkaniu autorskim, zamieniła się w godzinne stanie
w kolejce po podpis.
Noclegi
też od zawsze były problemem. O ile w ostatnich edycjach były to
miejsca w jednej z hal na terenie Targów Poznańskich, o tyle
wcześniej, oczywiście przy dużej dozie szczęścia i odpowiednio
wcześniejszym pojawieniu się na miejscu, była opcja zaklepania
sali, w której można było posiedzieć i ze znajomymi. Gżdacze i
ochrona nie byli wtedy też aż tak mocno wyczuleni na picie
alkoholu. Dalej – może i nocowanie na dużej hali było
wygodniejsze ze względu na to, że wszyscy byli w stanie się
pomieścić, to i tak nocowanie w szkole miało urok: widok ludzi
śpiących WSZĘDZIE – na korytarzach, pod stołami, na stołach,
na schodach... W tym momencie ktoś może mi zarzucić, że narzekam
na to, że warunki stały się bardziej luksusowe. Ale to przecież
właśnie skrajności najbardziej zapadają w pamięć i wspomina się
je z nostalgią...
Targi
Poznańskie. Impreza zyskała prestiż i początkowo faktycznie było
tam wygodniej. Jednak z upływem kolejnych edycji wyczuwało się, że
organizatorzy idą w rekord i dążenie do tego, żeby każdego roku
podwajać ilość uczestników. I owszem, mnie samą cieszyło to,
kiedy jednego roku było 6 tysięcy ludzi, kolejnego 12 tysięcy.
Przy 24 tysiącach ludzie rozproszyli się na wiele konwentowych
budynków. Wydarzenie definitywnie zerwało z tym, czym było w 2008
roku, na moim pierwszym konwencie.
Z
relacji, które czytam, potwierdza się to, co czułam już na swoim
ostatnim konwencie, w 2014 roku. Że to impreza dla wystawców i
cospleyerów. Przychodząc na prelekcje, trzeba obejść się
smakiem, bo sale są przepełnione. Sam program też jest wtórny i
nieciekawy. Można sobie więc popatrzeć – na cospleyerów, albo
na stoiska z nerdowskimi gadżetami. A przecież i wejściówka z
każdym rokiem jest coraz droższa. W 2008 roku było to 25 złotych,
w tym 60. Za większą kasę dostaje się więc mniej, pod złudzeniem
tego, że więcej – bo większa powierzchnia, bo więcej gości, bo
więcej atrakcji, bo więcej uczestników. Tyle że uczestnik i tak
nie ma możliwości z tego wszystkiego skorzystać, bo nie może się
dopchać do przepełnionych sal!
Oczywiście
nieodmiennie każdy konwent to okazja do spotkania znajomych. Wszyscy
w fandomie mają takich znajomych, z innych części Polski, czy
takich, których znają głównie z forów i spotykają się przede
wszystkim na konwentach. Kiedy jednak zaczyna się tracić
zainteresowanie tematyką poruszaną na konwentach (czyli głównie
fantastyką, choć Pyrkon to już bardziej ogólnie festiwal
popkulturowy), jak w moim przypadku, to i siłą rzeczy, nawet te
znajomości internetowe się wykruszają.
No bo
właśnie – przez długi czas byłam zakochana w fantastyce. Ale po
prawie trzech latach działania na portalu o takiej tematyce,
współorganizowaniu dwóch konwentów (Baltikonów – to z kolei
największy obecnie konwent na Pomorzu), czuję, że to już nie moja
bajka i sentyment też już się wypalił i czas już się pożegnać
z fandomem. Mnie już znudziła taka tematyka, ale nie zmienia to
faktu, że mam w związku z nią wiele fajnych wspomnień.
Oczywiście
Pyrkon, jako największa impreza tego typu, stanowi nawet jeśli nie
wzór do naśladowania, to na pewno istotny punkt odniesienia podczas
planowania tego typu imprez w innych miejscach, nawet jeśli duuużo
bardziej kameralnych w charakterze. Tym bardziej chciałoby się,
żeby za rosnącymi z roku na roku liczbami, szła też zmiana
jakości...