Religia jako recepta na nudę?

Kiedy kilka miesięcy temu siedziałam zakopana w książkach, ucząc się na egzamin z kultury i religii, doszłam do wniosku, że religia jest nie tyle po to, żeby wypełniać ludziom życie, a po prostu po to, żeby wypełniać im czas. Bycie osobą religijną polega m.in. na ciągłych modlitwach, uczestnictwie w obrzędach, kontemplacji... To też przyjęcie gotowej recepty na życie. Trudno jest się do tych reguł dostosować, ale jeszcze trudniej jest być ateistą, osobą bez wyznania. Oznacza to wolność od z góry narzuconych zasad, ale i konieczność wymyślenia swoich własnych. Poza tym jeśli ktoś w Polsce nie jest katolikiem, to ma zupełnie wolną niedzielę. Jak spędzić ten czas, jeśli nikt nie każe nigdzie iść, ani nic robić? Odpowiedź brzmi: może wszystko. Ale konkretnie co? Jest w końcu pozbawiony narzuconej, zorganizowanej „rozrywki”.


Tacy wieśniacy sprzed stu lat – cały czas wypełniała im praca, walka o byt. Pozostały czas był dla rodziny, spotkań z innymi członkami wiejskiej społeczności. A pomiędzy? Pacierz, koronka, różaniec, msza, nabożeństwa... Życie pozbawione głębi. Ale proste i bez egzystencjalnych rozterek.

Ktoś, kto cierpi na nadmiar wolnego czasu, jest osobą zagubioną. Nie wie co ze sobą robić, zaczyna za wiele myśleć... A wystarczyło tylko dopuścić do siebie Boga – organizatora rozrywki i czasu wolnego.

                       
Chcesz więcej kultury? Śledź ją na facebooku!

Share this:

CONVERSATION

3 komentarze:

  1. Moją pierwszą myślą po przeczytaniu było, że w ten sposób Bóg i religia stają się potrzebni. No bo czy każdy jest w stanie wymyślić własne zasady i się ich trzymać? Czy każdy jest w stanie podołać możliwości, że może wszystko? Owszem, idealnie brzmi świat, gdzie każdy jest gotów zmierzyć się sam ze sobą i jest na tyle moralny, by postępować właściwie bez niczyjego nadzoru, ale czy to jest możliwe w prawdziwym świecie? Problem zaczyna się, gdy religia zaczyna się wypaczać i zamiast wtłaczać ludziom do głowy rzeczy właściwe, dopuszcza rzeczy krzywdzące czy nawet je nakazuje. Zgadzam się, że bycie ateistą jest trudniejsze. Niestety, zbyt wielu ludzi myśli, że to oznacza, że mogą robić, co tylko zechcą, nawet jeśli krzywdzą w ten sposób innych.
    Myślę, że religia ma jeszcze jedno zadanie: pomaga przewidzieć i zrozumieć zachowania innych. Bo skoro inni mają te same tradycje, te same nakazy, to pewnie będę zachowywać się podobnie, bardziej zrozumiale. Ludzie boją się tego co nieznane. Wydaje mi się, że może to też się przekładać na inne rzeczy jak na przykład mody czy tradycyjny model ról kobiet i mężczyzn. Ktoś, kto postępuje po swojemu, okazuje się nagle nieprzewidywalny. Myśli samodzielnie, więc nie wiadomo do jakich wniosków dojdzie, nie wiadomo jak z nim grać. Przecież dużo bezpieczniej jest siedzieć w swojej bezpiecznej skorupce, gdzie wszystko jest poukładane a zasady gry są dobrze znane... Dla mnie pojawia się tutaj inny problem: jak długo jest to dobre, a kiedy zaczyna się to stawać szkodliwe? Dostosowywanie się do grupy wytworzyło się jako mechanizm przetrwania, najwyraźniej skuteczniejszy niż indywidualizm, skoro najbardziej rozpowszechniony na świecie gatunek jest właśnie stadny.

    OdpowiedzUsuń
  2. Jak widać, religia ma różne praktyczne zastosowania, nie tylko zapewnienie sobie komfortowej szczęśliwości wiekuistej ;) Ja jednak się nie skuszę.

    OdpowiedzUsuń
  3. "(...) prawda jest taka, że już tyle lat w kościele mówi się o tym samym… przecież tam nie ma nic nowego… ta nauka dotyczy tego samego… w kółko… chyba, że coś jest na tapecie, jak jakiś gender albo inne modne słowo… Po chuj zatem przez 50 lat chodzić i słuchać tego samego, tylko powiedzianego 4, czy 5 razy w trochę inny sposób? Przecież to bezcelowe… nauczanie ma jeden konkretny cel… nauczyć… Wyobraźcie sobie teraz szkołę, która przez ostatnie 100 lat uczy, co roku tego samego i to tych samych uczniów… niekończąca się szkoła, ucząca tego samego, bez możliwości jej ukończenia… głupie nie? A kościół uczy, uczy, uczy… i cholera tych samych tłuków nauczyć nie umie… przybywają nowi, ale to nie powód, żeby nauka nie miała końca… gdyby te nauki wnosiły coś nowego, byłoby to ciekawe zjawisko… gdyby wiara poszerzała swą wiedzę… coś w rodzaju studenckich wykładów, których cykl nauczania wydłużałby się wykładniczo, w zależności od zdobytej przez głowy kościoła nowej wiedzy… a tak to chodź i słuchaj tego samego aż zdechniesz… jeszcze, żeby z sensem gadali… Czemu nie ma tak, że jak przeszedłeś roczny cykl nauki to masz fajrant? Pusto pewnie by było…"
    "(...) Nakazy. Czemu nie można po prostu wierzyć? Wielbić tego boga, żyć moralnie, być zwykłym, dobrym człowiekiem czczącym jakieś bóstwo? Po co tyle tych nakazów, zakazów, wytycznych niepozwalających cieszyć się własnym życiem? Ano stało się tak, bo pierwotny wymiar wiary ewoluował przez setki lat ze zwykłego kultu w system przynoszący korzyści. Głównie materialne. Wyłącznie dla duchowieństwa. To, po co mieli by z tego rezygnować? Z resztą wyglądałoby to wielce niewiarygodne, gdyby zaczęto odchodzić od pewnych założeń ustalonych wieki temu… Na przykład z czyśćca… Dogmat ten wprowadzono już finalnie w XVI w i zaowocowało to ogromnymi wpływami… sprzedawano odpusty… Przecież widać jak na dłoni, że jest to zwykły strategiczny ruch, ale ciężko byłoby teraz przekonać ludzi, że to zwykły wymysł był… Nakazy i zakazy Kościoła ewoluują wraz z rozwojem kulturowym społeczeństwa i wszelakich dziedzin życia… wiąże się to z możliwym spadkiem zainteresowania wiarą… Nie od dziś wiadomo, że lud podporządkowany to lud przynoszący korzyści. Teraz spójrzcie jak wyglądały wytyczne prawego życia, gdy po ziemi stąpał Jezus… a jak wygląda to obecnie… chwila na zastanowienie… jest różnica, nie? Czekam tylko, aż Kościół powróci do palenia książek i heretyków na stosach… Thank god for the Internet..."
    "(...) Kościół stał się materacem podczas sexu, rodzicem mówiącym, na co masz wydać Ci pieniądze, belfrem mówiącym, która teoria jest prawdziwa, znawcą kultury, który głosi, jakie dzieła niosą odpowiednie wartości… stał się strażnikiem wszystkich dziedzin życia… Jak można żyć i być szczęśliwym, kiedy ktoś Ci mówi, jak masz postępować? Ograniczenia przecież nie dają szczęścia… życie polega na tym, aby zawsze iść o krok dalej i jeśli był to krok w złą stronę to wyciągnąć odpowiednie wnioski… Nie można nauczyć się życia nie popełniając masy błędów… Każdy dzięki temu odnajduje swoją drogę, swój własny szlak i wartości… Kościół z góry przewidział Twoją ścieżkę i każe iść Ci tylko jedną jedynie słuszną drogą… dał Ci wartości, które są najważniejsze… Koń z klapkami na oczach… Ta droga ma prowadzić do wielkiej nagrody… Bo życie doczesne to jedynie przedsionek… czeka Cię przecież życie wieczne… Ja wolę być szczęśliwy tutaj… przynajmniej staram się być… w żadną wieczność nie wierzę… nie chcę wieczności… swoje nagrody odbieram tutaj… kary też… "

    Każdy z nas w mniejszym lub większym stopniu zna zasady moralne i w taki też sposób się do nich stosuje... Ateistom nie jest trudniej żyć... Jest o wiele łatwiej... jedynie katolicy uprzykrzają im życie z racji, że nie należą do "stada".

    OdpowiedzUsuń