Niekończąca się opowieść, czyli podróż sentymentalna do krainy Fantazji
To nie będzie zwykła recenzja, a apologia na cześć mojego ulubionego filmu z dzieciństwa – Niekończącej się opowieści. Do tej pory, przy rzadkich okazjach, kiedy mam styczność z telewizją, nie potrafię zmienić kanału, gdy na ekranie telewizora widzę swoich ukochanych bohaterów ze szczenięcych lat.
Od zawsze marzyłam o tym, że spotka mnie jakaś nieoczekiwana przygoda, że doświadczę magii w prawdziwym tego słowa znaczeniu. Nic więc dziwnego, że zazdrościłam Atreju jego misji ratowania chorej Dziecięcej Cesarzowej oraz ginącej Fantazji. Uzbrojony jedynie w magiczny naszyjnik, poddany decydującej misji… Nic też zatem dziwnego, że zazdrościłam Bastianowi – ziemskiemu chłopcu, molowi książkowemu, takiemu jak ja, który w prawdziwy, bynajmniej nie metaforyczny sposób, przenosi się do magicznej krainy poprzez portal, którym okazuje się ukradziona przez niego książka.