Dlaczego Leo NIE powinien dostać Oscara za „Zjawę”?
Względem
Zjawy miałam
naprawdę duże oczekiwania. Nim sama obejrzałam, zdążyłam się
nasłuchać, że to niesamowity film, a internet już zalewała fala
memów z Leonardo DiCaprio walczącym z niedźwiedziem albo
sięgającym po Oscara. Bo pomimo czterech wcześniejszych nominacji,
dopiero teraz, za piątym razem, w końcu dostał tą nagrodę. Tylko... dlaczego akurat za ten film?
Akcja właściwa Zjawy (czy też „akcja”, bo film jest w dużej mierze bardzo statyczny)
rozkręca się właściwie dopiero po osławionej już scenie walki
Leo z niedźwiedziem. A kiedy już do niej dochodzi, kibicuję
niedźwiedziowi, żeby tego bohatera sponiewierał bardziej i żeby w
końcu w filmie coś ciekawego się zadziało. Scena wzbudziła we mnie skojarzenie z walką w filmie o zombie. Tylko że tutaj zombie zabrakło, ale i tak
było zabawnie. Naprawdę ktoś tu nie odrobił lekcji i naiwnie
sądził, że wystarczy pokazać dużego misia, krew i uszkodzone
wnętrzności bohatera, żeby widz sikał w majtki ze strachu. No
nie, tak to nie działa.
Naprawdę
nie trzeba uciekać się do makabry, żeby wywołać w widzu silne
emocje. Do tej pory mam ciary, kiedy oglądam Akademię
Pana Kleksa
i widzę Księcia Mateusza strzelającego do króla wilków. Nie
mówiąc już o późniejszym przemarszu wilków... Śniło mi się
to po nocach. A wystarczyło kilka postaci, proste kostiumy i
przenikliwa muzyka...
A
Niekończąca się opowieść?
Atreju walczący z Gmorkiem, stworem ciemności? Tu również nie
trzeba było wiele...
Oczywiście
żarty żartami i zdaję sobie sprawę z tego, że porównywanie kina
familijnego do tak epickiego dramatu jest niepoważne, ale usiłuję
wykazać, że ta scena, i w ogóle film, są mocno przecenione.
Oczywiście zdjęcia Emmanuela Lubezkiego są ogromnym atutem i nikt
chyba nie wątpi, że Kanada jest piękna. Ale te dwie
i pół godziny filmu można by chyba jednak zagospodarować lepiej. Na przykład w ogóle
nie przekonała mnie motywacja głównego bohatera do zemsty. Hugh
Glass do momentu zabójstwa swego czerwonoskórego syna traktuje
chłopaka jak popychadło. Ciągle na niego warczy, wypomina, że
nikt go nie rozumie (Hawk nie mówi po angielsku). Wydawać by się
mogło, że jest po prostu sentymentalną pamiątką po zabitej
kobiecie, którą kiedyś kochał. Tymczasem kiedy zabijają i syna,
dzielny, ledwo żywy i podziurawiony Leo rozpoczyna swoje charczące
pełzanie po zemstę.
Nie,
nie kupuję tego.
Tak
jak i przeżycia upadku ze skarpy, stopniowego, ale systematycznego
zdrowienia po to, by po ponownym spotkaniu swoich ludzi znów przypomnieć sobie, że jest ranny i
charczący...
Nie.
Nie. NIE.
Doceniam,
że Leo ubrał się w skóry i przespał we wnętrzu konia, ale
jednak w tym czołganiu i charczeniu mało ze sztuki aktorskiej jako
takiej. W końcu w Wilku
z Wall Street również
jest scena, w której się tarza. Tam wypadło to ciekawiej i było
lepiej umotywowane. A jednak wtedy Oscar przeszedł DiCaprio koło nosa.
No,
ale w ostatniej scenie Zjawy Leo tak prosząco patrzy prosto w kamerę, że
jurorzy najwyraźniej w końcu się zlitowali i dali mu tego Oscara.
I tak oto nowych memów (chyba) nie będzie.
Leo dostał Oscara i pozdrowił tych, którzy sądzą, że nie zasłużył. Chcesz więcej kultury? Śledź ją na facebooku! |
0 komentarze:
Prześlij komentarz