„Pięćdziesiąt twarzy Greya” - skąd ten fenomen?
Grey
wkracza do księgarń
Tendencyjne
wybory czytelników zdają się być coraz niższych lotów. Kilka
lat temu szalała potteromania. Seria powieści o młodym
czarodzieju, Harrym Potterze, przywróciła modę na czytanie. Po
serię sięgały nie tylko dzieci, ale również dorośli. Później
nadszedł czas na Zmierzch.
Opowieść
o romansie ludzkiej dziewczyny, której serce rozdarte było między
uczuciem do wampira i wilkołaka, zdobyła miliony fanek na całym
świecie, a w księgarniach pojawił się wysyp książek z gatunku
paranormal romance. Dwa lata temu najbardziej eksponowane miejsca na
księgarskich półkach zajmowały pozycje o tytułach takich jak
Dotyk
Crossa,
Trzy oblicza pożądania,
Namiętność po zmierzchu,
Na każde jego żądanie,
Wszystkie odcienie czerni. Wszystkie
te książki mają nawet podobną szatę graficzną. Skąd ta
niepokojąca tendencja w literaturze beletrystycznej? Wszystko
zaczęło się od Pięćdziesięciu
twarzy Greya.
Podobną do… No właśnie… Skąd to wzięło swój początek? Triumfy na świecie i w Polsce święci Pięćdziesiąt
twarzy Greya. Skąd
to zamieszanie?
Od
2011 roku triumfy na polskich i światowych listach bestsellerów
święci trylogia Eriki Leonard, kryjącej się pod pseudonimem E.L.
James. Romans reklamowany jako pełen masochistycznego seksu. Godzi
to w purystyczne poczucie moralności, a jakość dzieła niemal
jednomyślnie zostaje zakwestionowana przez krytyków i znaczną
część czytelników. Jednak pozostaje faktem, że tylko do sierpnia
2012 roku sprzedano ponad 40 milionów egzemplarzy, a prawa do
publikacji kupiono aż w 37 krajach1.
Co stoi za tym fenomenem? Zwykły marketing czy może coś więcej?
Spróbuję poszukać odpowiedzi na to pytanie w dalszej części tego
tekstu.
Bestseller
napisany w kuchni
Erica
Leonard jest z wykształcenia historykiem, a większość swego
dorosłego życia przepracowała jako producent programów
telewizyjnych. Dojeżdżając do pracy metrem, dla zabicia czasu,
czytała romanse erotyczne. Przełom w jej życiu nastąpił, gdy
otrzymała od męża sagę Zmierzch. Sama autorka wspomina:
„Zwariowałam na jej punkcie. W końcu sama zaczęłam pisać historie zainspirowane tą serią i umieszczać je na stronie fanfiction.net. Na początku były to chaotyczne wpisy, z czasem przybrały formę powieści w odcinkach. Pierwszym tytułem był Master of the Universe (ang. „władca wszechświata”). Dopiero później zmieniłam go na Pięćdziesiąt twarzy Greya”2.
Z
czasem proces tworzenia pochłonął ją do tego stopnia, że zamiast
spotkań z przyjaciółmi, wolała siedzieć w kuchni nad laptopem i
zastanawiać się nad kolejnymi losami wykreowanych przez siebie
bohaterów, a kolejne odcinki umieszczała w internecie.
„Moją pisaninę najpierw wyłowiło z otchłani internetu małe australijskie wydawnictwo. Sami się do mnie zgłosili z propozycją opublikowania moich grafomańskich zabaw w formie książki. Dla mnie było to nieoczekiwane spełnienie marzeń - chciałam, żeby ten romans ukazał się „na papierze”. Wydawnictwo nie zamierzało jednak zbyt wiele ryzykować. Zaproponowali więc formułę „druk na zamówienie”. Kto chciał, zamawiał u nich egzemplarz i dopiero wtedy drukowali ich określoną liczbę. Prędko okazało się, że nie są w stanie sprostać popytowi. Napływały tysiące, potem dziesiątki i setki tysięcy zamówień. Zaczęli do mnie dzwonić amerykańscy dziennikarze z prośbą o wywiady, zapraszano mnie do telewizji, a ja musiałam odmawiać, bo nie mogłam promować książki, której nie było w księgarniach! Dopiero gdy prawa do Greya kupiło wielkie wydawnictwo Random House i wydało ją w dużym nakładzie, wybuchła sensacja. Wtedy po raz pierwszy dotarło do mnie, że wygrałam los na loterii. Szanse na napisanie bestsellera miałam żadne. Nie wiem, czemu odniosłam sukces. Byłam amatorką. Po prostu intuicyjnie trafiłam w jakąś ukrytą potrzebę”3.
Samonapędzająca
się machina marketingu
O
ile na początku o popularności książki zadecydowało szczęście,
o tyle trudno mówić o przypadku, kiedy zewsząd krzyczą hasła:
„Kobiety na jej punkcie szaleją. Biblioteki apelują, by wycofać
z obiegu” czy „Niezwykły
sukces damskiego porno inspirowanego cyklem Zmierzch!
Pięćdziesiąt
twarzy Greya
to powieść, która odmieniła życie seksualne milionów kobiet!”4.
O ile o tym, że pewna
książka zostaje bestsellerem, do pewnego momentu decyduje ślepy
los, o tyle później już działa zasada „nieważne czy mówią
dobrze czy źle, ważne, że mówią”. Jeśli o czymś mówi się
wszędzie, to siłą rzeczy sporo osób po to sięgnie, aby przekonać
się o czym mowa. W taki właśnie sposób dałam złapać się w
sidła również ja – chciałam się przekonać o czym wszyscy
mówią, żeby móc sobie wyrobić własną opinię na ten temat.
Ale
czy faktycznie sam marketing wystarczył? Należy znów przypomnieć,
że trylogia Pięćdziesiąt
odcieni to
nie tylko Pięćdziesiąt
twarzy Greya,
ale również jej kontynuacje – Ciemniejsza
strona Greya oraz
Nowe
oblicze Greya. Warto
w tym miejscu zadać pytanie: czy kolejne pozycje tej trylogii
dorównałyby sukcesowi pierwszej, gdyby pierwsza część zupełnie
nie spodobała się czytelnikom? Myślę, że odpowiedź brzmi: nie.
Zatem drążąc dalej: czym zachwyciły się miliony czytelników?
Banalne
grzesznego początki
Jamie Dornan i Dakota Johnson - wybór ich jako odtwórców głównych ról wywołał spore kontrowersje. |
Schemat
fabularny nie kryje w sobie niczego nowatorskiego.
Dwudziestojednoletnia Anastasia Steel, studentka literatury
angielskiej, w zastępstwie chorej przyjaciółki ma przeprowadzić
wywiad z przystojnym biznesmenem, Christianem Greyem. Po tym
pierwszym spotkaniu, następują kolejne. Po licznych perypetiach
nawiązują nietypowy romans – Christian okazuje się miłośnikiem
sadomasochistycznych zabaw, do których chce wciągnąć niewinną
Anę, w dodatku ma obsesję na punkcie sprawowania kontroli, a
wydarzenia z wczesnego dzieciństwa odbijają się na jego dorosłym
życiu. Ana nie jest jednak w stanie oprzeć się urokowi tego
mężczyzny i z czasem oboje przechodzą przemianę – dziewczyna
nabiera pewności siebie i jest jedyną osobą, która jest w stanie
nie tylko zawładnąć sercem Greya, ale również oddziaływać na
Pana Zmiennego. W drodze do nieubłaganego happy endu – zawarcia
związku małżeńskiego i wydania na świat potomków – przyjdzie
im napotkać liczne perypetie, z których część będzie budzić
ekscytację, a inne grozę – loty śmigłowcem, kolacje w
luksusowych restauracjach, rozstanie, powrót, prześladowanie byłej
uległej Christiana oraz byłego szefa Any, zmagania z pedofilską
byłą kochanką, zaręczyny, ślub, podróż poślubna… A w
międzyczasie przesuwanie kolejnych granic seksualnego tabu.
Wciągająca
intryga
Choć
powieści
można zarzucić naprawdę wiele uchybień, to jednak kobiety – i
nie tylko kobiety – czytają ją. I chociaż mogłaby uchodzić za
antywzór dla przyszłych adeptów pióra, to jedno trzeba zaliczyć
Erice Leonard na plus – potrafi sprawić, by czytelnik nie mógł
się oderwać od lektury. I nie chodzi już tylko o seks, który w
niektórych miejscach trylogii pojawia się w takim natężeniu, że
staje się to nudne. Autorka potrafi podtrzymywać czytelnika w
napięciu, a nawet rozbawić – stosuje choćby takie sztuczki jak
to, że rozdziały zawsze kończą się w kluczowym miejscu akcji. Tu
może też tkwić odpowiedź na pytanie, dlaczego ludzie sięgają po
kolejne książki – bo kończą się w najbardziej kluczowych
momentach. Pięćdziesiąt
twarzy Greya kończy
się zerwaniem Any i Christiana, a z kolei druga część,
Ciemniejsza
strona Greya, kończy
się w momencie zaręczyn pary oraz zupełnym zerwaniem stosunków
Christiana z jego byłą kochanką, która nauczyła go zamiłowania
do sadomasochistycznego seksu, kiedy chłopak miał piętnaście lat.
Zatem
na pewnym poziomie, jest to po prostu wciągające czytadło.
Książka, która pozwala na długie godziny oderwać się od
rzeczywistości. Rozrywka też stanowi wartość. Więc jeśli w tej
trylogii ktoś chciałby doszukać się wartości, to z pewnością
nie odmówi jej wartości rozrywkowych.
Ale
nie tylko. Pozostaje również…
Rewolucja
w sypialniach
Seks
jest w tej historii niczym jeden z głównych bohaterów. Napięcie
seksualne oraz sposoby jego rozładowywania pojawiają się na każdej
z niemal dwóch tysięcy stron trylogii. Nie ważne czy Ana i
Christian spędzają akurat czas w sypialni, czy też po prostu
rozmawiają, czy nawet się kłócą. Anastasia nawet po kilku
miesiącach w związku z Christianem, nie przerywa westchnień typu
„Ach, jakiż on przystojny”. Robią to po kilka razy dziennie, w
każdym możliwym miejscu. Już na patologię zakrawa sytuacja, w
której para jest w kłótni po tym jak Ana dowiaduje się, że jest
w ciąży. A nawet wtedy, mimo powagi całej sytuacji, zachowuje się
jak kusicielka; chce go uwieść. Nie przestaje skupiać uwagi na
jego wspaniałym ciele.
Ich
seks bynajmniej nie jest nudny. W końcu Christian to miłośnik BDSM
(skrótowiec
pochodzący od angielskich słów oznaczających „związanie” i
„dyscyplinę” ( bondage
& discipline,
B&D), „dominację” i „uległość” (ang. domination
& submission,
D&s, D/s) sadyzm i masochizm (ang. sadism
& masochism,
S&M5).
Do
takiej formy seksu chce też przekonać Anastasię, uczynić z niej
swoją Uległą. Jednak ostatecznie decyduje się do dziewczyny,
która jest dziewicą, podchodzić z pewną dozą delikatności i
bardzo stopniowo wprowadza ją w świat tego typu zabaw (do których
zresztą ma specjalny pokój – wyposażony w łańcuchy, przyrządy
do bicia i erotyczne gadżety). Nie znajdziemy zatem w powieści
żadnych drastycznych scen, które mogłyby uchodzić bardziej za
sceny gwałtu. Jest ostro, ale też nikt nie cierpi – właściwie
każde zbliżenie Any i Christiana kończy się równoczesnym
orgazmem.
Sposób
ukazania seksu w powieści ma odzwierciedlenie w życiu seksualnym
czytelników, o czym mówią już choćby statystyki przedstawione
przez Grzegorza Wysockiego:
„o 1500 proc. wzrosła sprzedaż używanej do krępowania taśmy klejącej, a o 560 proc. – „kulek gejszy” (…). Znacząco wzrósł popyt na na pejcze, kajdanki i opaski na oczy oraz wszelkiego rodzaju pornografię.”6
Pod
tym względem książka wywołała zatem dość pozytywny efekt.
Jednak środowiska feministyczne nie oceniają tego w ten sposób.
Kobiety z tych kręgów uważają, że trylogia kreuje wizerunek
kobiety uprzedmiotowionej, która chce być zdana na łaskę
mężczyzny, zostać zdominowaną7.
Oceny tego zjawiska są zatem skrajne.
Pikantna
baśń o Kopciuszku
Pięćdziesiąt
twarzy Greya to
kolejna ze współczesnych wersji baśni o Kopciuszku. Anastasia jest
tu Kopciuszkiem – prostą, zakompleksioną, nieśmiałą
dziewczyną. Ładną, chociaż niemającą pojęcia o modzie –
kiedy chce dobrze wyglądać, jest zdana na przyjaciółkę i jej
szafę z ubraniami. W dodatku (co za wstyd!) jest wciąż dziewicą.
Jej największym zmartwieniem, kiedy idzie na wywiad z Greyem, jest
to, czy się nie potknie (i oczywiście to robi. Ląduje w gabinecie
prezesa na czworakach). Jest niezdarna, pomimo swego oczytania, nie
potrafi wydusić z siebie zbyt sensownych zdań, a jej brak
przygotowania do wywiadu, ewidentnie drażni Greya. Ogólnie niczym
się nie wyróżnia, trudno doszukać się w niej czegoś
atrakcyjnego. A jednak zdobywa zainteresowanie księcia. Bo bez
wątpienia figurą księcia jest tu Christian Grey. Młody, bogaty,
szalenie przystojny dwudziestosiedmioletni prezes. Osobowość niemal
demoniczna, na widok którego kobiety reagują w sposób
niekontrolowany. Ma pod sobą finansowe imperium, na dodatek nie
stroni od działalności filantropijnej – jego marzeniem jest
nakarmić cały świat. Na konto jego licznych zalet można dodać
talenty i zdolności – potrafi pilotować śmigłowiec, grać na
fortepianie, biegle zna francuski… I właśnie ktoś taki
interesuje się przeciętnym Kopciuszkiem – Anastasią Steel.
Jednak
by nie było zbyt bajkowo, a historia nie była zbyt mdła, idealny
Christian Grey skrywa w sobie mroczną skazę – trudną przeszłość
i upodobania sadomasochistyczne. Nie bawi się w „serduszka i
kwiatki”. Nie proponuje Anie by stała się panią jego serca i
zamieszkała w jego pałacu. Wręcz przeciwnie. To on jest
kontrolerem, to on chce być Panem, a dziewczyna ma być jego Uległą.
Ana
jest zafascynowana Christianem, lecz przemawia przez nią jej
zadziorność i buntownicza natura – nie chce przystać na takie
warunki. Nie chce być jego seksualną niewolnicą, ani też zgodzić
się na wszystkie perwersje, które Christian przedstawia jej w
umowie. A jednak… Taka perspektywa jest kusząca.
Jak
nietrudno się domyślić, w końcu mu ulega, a po licznych
perypetiach i zawiłościach w końcu udaje im się do siebie
dotrzeć, wypracować kompromis – Ana stopniowo przesuwa granice
swojej pruderyjności, a Christian powoli odsłania swoje ludzkie
oblicze, staje się cieplejszy, a nawet zadowala go zwyczajny,
„waniliowy” seks.
Historia
oczywiście kończy się happy endem – zupełnie jak w bajce. Tylko
że ta bajka należy akurat do bardzo pikantnych. Uproszczając:
Anastasia jest typem zwyczajnej dziewczyny, z którą większość
czytelniczek powieści Eriki Leonard może się utożsamić.
Większość kobiet, nawet jeśli się do tego nie przyznaje, marzy o
takim (niemal) idealnym mężczyźnie jak Christian. Sądzę, że to
właśnie jest kolejny z powodów sukcesu tej trylogii.
Błędy
i niekonsekwencje
Na
koniec należałoby skupić się na zarzutach, które można
skierować pod adres serii. Książka
może stanowić antywzór dla początkujących adeptów pióra. Poza
licznymi niedociągnięciami stylistycznymi, roi się od
niekonsekwencji.
Jak
to możliwe, że wzorowa studentka, jaką jest Ana, nie przygotowała
się w żaden sposób do wywiadu – zdaje się, że nawet nie
przeczytała pytań przygotowanych przez koleżankę. Skoro Christian
Grey był tak znaną postacią, to jak to możliwe, że wcześniej o
nim nic nie słyszała? Akcja trylogii rozgrywa się między majem a
wrześniem 2011 roku. Jak zatem możliwe, że w erze Internetu Ana
jest zaskoczona wynalazkiem Google’a czy poczty elektronicznej?
Dlaczego w epoce Facebooka, pierwszym odruchem Christiana,
zafascynowanego Anastasią, jest telefon do detektywa, a nie próba
znalezienia informacji o dziewczynie w Internecie? Jakim cudem
Christian, poważny biznesmen, zarabiający, jak sam przyznaje, 100
tysięcy dolarów na godzinę, o dowolnej porze może porzucić
wszelkie swoje zajęcia i znaleźć się z byle powodu tuż przy
swojej dziewczynie? Jak to możliwe, że pierwsze objawy ciążowe
pojawiają się w tym samym dniu, w którym Ana dowiaduje się o
swoim stanie błogosławionym?
Na
owe niekonsekwencje można nie zwrócić zbyt szczególnej uwagi.
Fatalny styl jest już jednak nie do przeoczenia. Pojawiają się
notoryczne powtórzenia, bohaterowie „niezobowiązująco wzruszają
ramionami”, Christian „uśmiecha się unosząc brew z cierpkim
rozbawieniem”, Anastasia przeżywając orgazm, za każdym razem
„eksploduje” przy Christianie. Czytelnik jest też zawsze
doskonale poinformowany o tym, jakie ubrania mają na sobie
bohaterowie – w jakim kolorze i z jakiego materiału zostały
wykonane.
Kiepskiego
stylu nie ratuje również autorka polskiego przekładu, Monika
Wiśniewska. Dochodzi nawet do tego, że o ile w pierwszej części
Ana notorycznie wykrzykiwała „o święty Barnabo!”, o tyle w
kolejnych dwóch częściach, dziewczyna zdaje się już zapomnieć o
tym świętym.
Moim
zdaniem nie jest to lektura jednoznacznie zła, ale trudno też
doszukiwać się w niej szczególnie wartościowych idei. Autorka
nigdy nie zdobędzie literackiej Nagrody Nobla, ale za to jej
czytelniczkom sporo czasu upłynie na lekkiej rozrywce, a część
zapewne urozmaici swoje życie seksualne.
Przypisy:
1
G. Wysocki: Ale ból!, [w:] „Książki”, nr 3/2012, s.
48-49.
2
Z. O’Brien
Mroczny
przedmiot pożądania, [w:]
http://www.styl.pl/zdrowie/seks/news-mroczny-przedmiot-pozadania,nId,883709,nPack,1.
3
Ibidem.
6
G, Wysocki, op. cit.
0 komentarze:
Prześlij komentarz