Garść refleksji wokół Światowego Dnia Książki
Dziś
Światowy Dzień Książki. Przy tej okazji nasunęły mi się różne
refleksje. Od co najmniej kilku lat pojawiają się różne akcje
czytelnicze. „Cała Polska czyta dzieciom”, czy też facebookowe
„Nie czytasz? Nie idę z tobą do łóżka”. O ile jednak sama
idea szerzenia czytelnictwa jest słuszna, bo to czynność
rozwijająca, a przy tym przyjemna, choć bardziej wymagająca (w
odniesieniu do na przykład oglądania telewizji), to mam wrażenie,
że te akcje są wymierzone nie do końca tam, gdzie trzeba, co
bardziej wygląda jak próby nawracania już nawróconych i elitaryzowanie się środowiska czytających.
Patrząc
jednak na moich znajomych, obserwuję jednak, że nie jest regułą,
że ludzie inteligentni i bogaci w wiedzę, to ci, którzy najwięcej
czasu spędzają z nosami w książkach. Nie muszę chyba
przypominać, że są różne sposoby uczenia się. Nie wszyscy są
wzrokowcami, inni łatwiej przyswajają wiedzę słuchając lub
samodzielnie doświadczając. Poza tym książka to jedynie jedno z
różnych dostępnych mediów. Pewnie niejeden z nas doświadczył
tego, że ktoś, kto wspominał, że w ogóle nie zaglądał do
książek, a jedynie chodził na wykłady (albo i nie), bez problemu
zdawał egzaminy na piątkę, podczas gdy inni oblewali, choć
ślęczeli nad książkami godzinami. Wydawać by się mogło, że w
telewizji na próżno szukać naprawdę wartościowych programów,
ale przecież w dobie youtube'a, gdzie każdy może nagrać i wrzucić
do internetu coś z myślą o nawet najbardziej niszowym odbiorcy,
czy po prostu jakieś nagrania z wykładów itp., można znaleźć
wartościowe treści.
Jak mówił Swami Shivananda: „Jeden gram praktyki jest lepszy niż
tona teorii”. Czytanie samo w
sobie jest mało widowiskową czynnością. Oglądalibyście relację
z kilkugodzinnego maratonu czytelniczego? Ludzi pochylonych nad
książkami, przesuwających po nich wzrokiem i od czasu do czasu
przewracających kartki? Nuda? Nuda. Po najwyżej kilku minutach
każdy by wyłączył. Bo w czytaniu najbardziej fascynuje to, czego
nie widać – to, co zachodzi w umyśle. Czytanie jest też
zaprzeczeniem działania. Jest jedynie przygotowaniem do działania.
Do wykorzystywania i przetwarzania zdobywanej wiedzy w praktyce.
Dlatego idea, by cały swój wolny czas poświęcać na czytanie, nie
jest najlepszą receptą na życie, a jedynie na nie-życie. To tak
jak Dumbledore wypowiadający się o zwierciadle Ein Eingarp: „Niczego
nie daje pogrążanie się w marzeniach i zapominanie o życiu”. I
choć niektóre książki, zwłaszcza przygodowe i fantastyczne dla
młodszych, czy też romanse i kryminały dla starszych, taką
funkcję ucieczki przed rzeczywistością spełniają i jest to
dobre, kiedy można się zrelaksować po ciężkim dniu, czy też w
jesienny wieczór zawinąć się w koc i z kubkiem gorącego kakao
odbyć podróż do fantastycznej krainy, to jak ze wszystkim, nie
należy przesadzać. Warto przekroczyć swoją granicę komfortu,
odwinąć się z koca i osobiście
sprowokować
coś ciekawego. Nawet, zwłaszcza, kosztem spędzenia wieczoru z
książką.
Wracając
do kwestii początkowej, to mam wrażenie, że akcje same w sobie nie
są w stanie nawrócić nieczytających na czytanie. „Jeśli
czegoś nie przeczytam, to nie porucham” – nie pomyślał żaden
dres.
Takie akcje mają znacznie większą szansę powodzenia wśród
dzieci, aby wyrobić w nich pewne nawyki i dobre skojarzenia. To
oczywiście wymaga jednak zaangażowania od rodziców i opiekunów. W
końcu jakże łatwo „pozbyć się” dziecka, włączając mu
telewizor, zamiast przysiąść z nim nad książką... Nie bez
znaczenia jest też dobór lektur. Na etapie, kiedy dziecko po raz
pierwszy styka się z książka, najważniejsze jest, żeby przede
wszystkim dać mu coś, co je zainteresuje. Na edukowanie i wkładanie
do głowy klasyki, przyjdzie jeszcze czas później.
W
odniesieniu do starszych czytelników, najwięcej mogą zdziałać
konkretne tytuły. Pięćdziesiąt
twarzy Greya (więcej o tej książce pisałam tutaj) to
nie żaden szczyt światowej literatury, jednak będę bronić tej
pozycji za to, że pewnie niejedna kobieta poświęciła swój
wieczorny serial, na rzecz tej książki. To kwestia oczywiście
sporna, jednak będę bronić stanowiska, że lepiej, aby osoba
nieczytająca sięgnęła od czasu do czasu po słabą książkę
(lub nawet bardzo słabą, jak w przypadku Greya),
niż trwała w nie-czytaniu. Jest większe prawdopodobieństwo, że
ktoś po przeczytaniu tej trylogii sięgnie po jeszcze inne, lepsze
książki (a trudno znaleźć coś gorszego od Greya),
niż sam z siebie od razu sięgnie po coś wartościowego, ale
trudnego w odbiorze. Toteż w tym miejscu istotna
jest promocja konkretnych, dobrych książek.
Podsumowując
– zawsze musimy dokonywać wyboru. Czas na lekturę, to czas
wirtualny, podczas którego chłoniemy cudze myśli, lub – także
wirtualnie – współprzeżywamy cudze przygody. Siedzimy zatopieni
w literach, podczas gdy obok nas toczy się życie. Ale myślę, że
to właśnie doświadczenia lekturowe sprawiają, że to życie,
kiedy odłożymy książkę, jest pełniejsze i bardziej świadome. A
już wspominanie o takich dobrych stronach czytelnictwa jak
rozwijanie samodzielnego myślenia, czy poszerzanie słownictwa,
zakrawa na banał.
0 komentarze:
Prześlij komentarz